(Przepraszam za opóźnienia, starałem się przeczytać nieco informacji o tejże bitwie. Jednak pani opowieść okazała się najwspanialszym źródłem danych.)
Niczego nie można osiągnąć bez poświęceń. Tworząc potęgę trzeba liczyć się ze zniszczeniem niewinnych żyć. Ze zniszczeniem własnego serca, sumienia, więzi, człowieczeństwa. Ludzie zbyt słabi są by walczyć i wygrywać. Trzeba więc przestać być człowiekiem, by wyruszyć tą drogą. On kroczył nią zbyt długo. Dłonie splamione były krwią, oczy nie widziały już piękna. Serce zmieniło się w ołowianą kulę. Nie kochało nikogo, jedynie pragnęło potęgi. Ach, wstań, idź! Rusz ku słońcu! Pokaż się w pełnym blasku! Lecz czymże jest blask? Czy ciepłem domowego ognia? Czy wybuchem bomby? Zbyt wiele światła może oślepić. Dlatego idąc ku światłu podąża się droga ciemności. Lecz nagły błysk może wszystko zniweczyć. Mężczyzna krwią malował obraz swej potęgi, łzami podlewał kwiaty zwycięstwa. Jego oczy były puste, widziały jedynie cel, który mu przyświecał. Na ofiary nie zwracały uwagi. Puste, bez nadziei, bez miłości, bez radości. Nigdy już nie będzie słaby. Nigdy nie będzie komuś podległy. Nigdy już nie będzie przedmiotem sporu. stanie się jego podmiotem. Nie będzie musiał czerpać z cudzej kultury. Stworzy własną potęgę. Nie będzie jednym z wielu na czyjeś łasce. To na jego skinienie czekać będą narody. Potęga, światło wschodzącego słońca zbyt jasne, wypalające wzrok, gorącem wypalające żyły i serca... Ciemność, która zawładnęła umysłem. I dzień, gdy nie było innej drogi niż ta, prowadząca na front.
- Wystający gwóźdź prosi się o młotek. Im dłużej próbujesz stać, tym boleśniej upadniesz na kolana... - wyszeptał, myśląc o tym jak zawsze był "tym drugim" przy potężnym bracie. To ze starszym wszyscy handlowali, wszyscy podpisywali pakty. O nim czasem ktoś wspomniał, głównie planując go wykorzystać. Poniżony, słaby, zniszczony powstał. A brat jego upadł w morze krwi. Przyszedł czas, by odebrać to, co nigdy nie było mu dane. Potęgę. Siłę. Szacunek. Nadszedł czas, by posiąść to, czego tak wielu pragnęło. Zarówno jego brat jak i ten, którego jeszcze niedawno nazywał przyjacielem. Teraz więc piękne miejsce stanie się jego własnością. A dziecko, kochane przez najstarszego z braci tak bardzo, bardziej niż on sam, stanie się gościem w jego domu. Brat... Jakie to dziwne słowo... Czemu dopiero teraz sobie je przypomniał? Dawniej, gdy wyczekiwane było, nie umiał go wypowiedzieć. Ale teraz czuł, że swego wroga musi nazwać bratem. Musi podkreślić jak mocno cierpiał w cieniu jego potęgi, jak bardzo pragnął, by ktokolwiek spojrzał na niego tak samo. Słowo to ukazywało też jego prawdziwe oblicze, gdy stawał w bratobójczej walce. Teraz musi odebrać to, co jego brat kochał nad życie, tak bardzo, że był w stanie zapomnieć o nim samym, upaść przed obcymi na kolana... On mu pomoże, zachowa ten skarb dla niego. Jego też uwolni od obcych... Znów będą tylko oni... Ale to on będzie opiekunem, nie dzieckiem. On będzie władcą.
Ruszył przed siebie, a śnieg tańczył w okół niego taniec potępionych, taniec złudnej potęgi. Kroki były ciężkie, silne. Nie ma miejsca na wahanie, nie ma miejsca na emocje czy sentymenty. Choćby w oczy patrzyło Ci dziecko, to dowódca decyduje o jego życiu. Mówią "strzelaj" to strzelasz. Mówią "zabij", zabijasz. Choćby tysiące niewinnych zginąć miały, ten cel warty był każdej ceny. Potęga większa niż blask słonecznego światła.