Imię i nazwisko : Arwyn Kirkland (Gwynedd) Liczba postów : 68 Join date : 14/01/2016
Temat: Caerdydd/Cardiff Czw Sty 28, 2016 12:30 am
Cardiff, stolica Walii z jakże pięknym godłem oraz flagą, których niejeden by pozazdrościł. Na pewno. Osobiście lubił to miasto, w innym przypadku by tutaj nie mieszkał, nawet jeżeli te stało się wcale nie tak dawno jego stolicą. W końcu chyba nikomu nie robiłoby większej różnicy, czy przebywa tutaj czy w jakimś innym walijskim mieście, prawda? Można by też obstawić, że gdyby nie fakt, iż jednak ma trochę do roboty, z miłą chęcią osiadłby w jakiejś zacisznej wiosce, z dala od tego wszystkiego. Nikogo więc nie powinno dziwić, że jego dom znajdował się właśnie na obrzeżach miasta, nie zaś w hałaśliwym centrum. Zawsze odrobinę ciszej i spokojniej, a przy tym w jego odczuciu przytulnej. Niektórzy mogliby wskazać na minus, że ma się wtedy dalej do głównych ośrodków, ale posiadając sporo czasu, jak i odpowiednie środki transportu, niewiele mu to już robiło.
Dzisiaj natomiast spodziewał się wizyty pewnej osoby. Osoby, którą bez żadnego zawahania nazwałby wyjątkową bliską, o ile nawet nie najbliższą, a mianowicie Kornwalię. Po tylu obietnicach spotkania czy wspólnych odwiedzin, nadszedł najwyraźniej ten dzień, w którym faktycznie do tego dojdzie. Właśnie dlatego był od rana na nogach, chcąc się upewnić, że wszystko będzie w jego domu w jak najlepszym porządku, a i przecież nie wypadało mieć pustej lodówki, gdy spodziewa się gości, prawda? Z tego powodu pokucharzył odrobinę, tak na wszelki wypadek i gdy zbliżała się godzina, o której Rosen miał się pojawić, zrobił ostateczny obchód po domu. Jak się okazało, na całe szczęście, bo los okazał się być wyjątkowo złośliwy dla jego osoby i cóż, można tylko dodać do tego, iż nie zawsze łatwo posiadać smoka w domu. Szczególnie, gdy ten niechcący coś podpali przez sen. Nadal jednak Dewi wydawał mu się kochanym stworzeniem, który by nigdy nie zrobił tego specjalnie. Problemem może być tylko to, że jak Kornwalijczyk wejdzie do środka, to go przywita zapach spalenizny, ale zawsze mogło być gorzej, czyż nie?
Perypetie walijsko-(korn)walijskie::
Kornwalia Dość sporo czasu zbierał się, aby w końcu odwiedzić brata. Kiedyś przecież niemal cały czas spędzali razem, a teraz dość rzadko się widują. Trzeba ten stan zdecydowanie poprawić! Sęk w tym, że praktycznie cały czas coś miał do roboty, więc siłą rzeczy ilość wolnego czasu malała. Zarazem wszystko robił na własne życzenie. Lubił mieć ciągle zajęte ręce, bo praca fizyczna odciągała go od rozmyślań. Ale zaniedbywał tym samym relację z bratem... A tak nie można. Koniec z rzucaniem słów na wiatr. Torba spakowana, sam przygotowany do drogi... Wystarczy jeszcze dotrzeć na miejsce. Dylematem był tylko troszkę Arthvawr... Zabrałby go ze sobą, ale nie był pewien, czy smok nie uzna ptaka za ciekawy cel. Zostawić go samego w domu? To odpada. Postanowił więc puścić go, by ten czas spędził gdzieś, gdzie tylko zechce. Nieraz znikał na parę dni, więc ta opcja okazywała się chyba najlepsza. Wybrał najkrótszą drogę... Łodzią. Po co ileś godzin tłuc się pociągami? Niewygodnie, drogo, a w Cardiff przecież duży port. Dlatego wybór był oczywisty, zwłaszcza, że wody jeszcze spokojne. Nie tak późnym popołudniem dotarł na miejsce, dojazd do domu brata również nie sprawił wielkiego problemu. Może jedynie ciut niewygodnie było nieść na ramieniu sporą, wypchaną torbę, z obok wiszącą mniejszą i do tego jedną w dłoniach, aby być pewnym, że o nic się nie będzie obijać. Przecież nie przyjedzie z pustymi rękoma, więc w jednym z mniejszych bagaży miał drobne smakołyki dla Dewiego, a w drugim znajdowała się Kalanchoe, w starej, porcelanowej i barwnej donicy. Gdy stanął przed drzwiami nie umiał powstrzymać uśmiechu, zdecydowanie cieplej i milej było na sercu. Zapukał i czekał, trochę rozglądając się po okolicy. Nawet pogoda im dopisała!
Walia Co do Arthvawra, Walijczyk nie miałby nic przeciwko jego obecności w swoim domu. A jeżeli trzeba by było, porozmawiałby ze swoim smokiem, że tego stworzonka nie można ruszać. Pod żadnym pozorem i bez żadnego wyjątku, bo nawet jakby gadzina nie miała złych zamiarów (wszak co smoka miałby obchodzić taki mały ptaszek!), tak mogłaby nieumyślnie zrobić mu krzywdę. Może więc i lepiej, że brat pozostawił swojego pupila u siebie? Gdyby Rosen go uprzedził, że będzie miał tyle bagażów, na pewno by po niego wyjechał, byle tylko ten się nie przemęczał. Niestety, wyleciało mu z głowy, że Kornwalijczyk zapewne nie przyjedzie z pustymi rękoma i pozostanie mu tylko ganić siebie w myślach za tę niedomyślność. A przecież to było dość oczywiste. Na razie jednak miał odrobinę inny problem i właśnie udało mu się zgasić ogień, mamrocząc coś pod nosem o zmarnowanej firanie, ale nie bardzo go to tak naprawdę ruszało. Ot, zwykła rzecz. Pogłaskał jedynie Dewiego po pysku, który chyba nawet się odrobinę przejął tym wydarzeniem, zapewniając go, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. W końcu wystarczyło zmienić firany na inne i po problemie. Zapewne też by to zrobił, ale w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Nieważne, zrobi to przy kolejnej okazji. Teraz skierował się do źródła dźwięku, by jak najszybciej otworzyć bratu i go powitać.
Kornwalia Może i smoka niekoniecznie by interesowało takie małe stworzonko, jednak wolał nie ryzykować w żaden sposób. Wiedział, że wrończyk poradzi sobie sam, więc pozostawienie go na zewnątrz było najlepszym rozwiązaniem. Zarazem nie zdziwiłby się, gdyby Arthvawr go szukał i znalazł, przez co Kornwalijczyk miałby z rana budzik w postaci ptaszka stukającego w szybę. Nie miał za złe bratu, że ten nie wyjechał po niego, a bagaż jedynie był nieco niewygodny, a nie ciężki. Poradził sobie przecież bez problemów. Zdecydowanie bardziej się przejmie tym, że u Walijczyka będzie czuć spalenizną niż tym, że torbę z kwiatkiem musiał nieść w dziwny sposób, by tylko go nie uszkodzić. Chwilę czekał aż drzwi się otworzą, równocześnie zaczął przyglądać się kilku wróblom skaczącym po chodniku. Przekomarzały się o kawałek chleba, który gdzieś znalazły, później im coś rzuci, tylko by nie zapomniał o tym. Z krótkiego zamyślenia wyrwały go otwierające się drzwi, odwrócił wzrok od ptaków i uśmiechnął trochę szerzej. - Dydh da. - przywitał się i nagle naszła go ochota, by po prostu uściskać brata, jednak... mniejsza torba z kwiatkiem, którą miał w rękach to uniemożliwiała, więc... Później, za chwile.
Walia Z miłą chęcią by coś takiego zobaczył, bo to doprawdy byłby, hm, na swój sposób uroczy widok. Kto by nie chciał być budzony przez takiego wrończyka? Oczywiście wiadomo, że zawsze lepiej przez smoka, ale czasami nie warto mówić czegoś takiego na głos, bo jeszcze komuś byłoby przykro. Dokładniej Kornwalii, a to tym bardziej poważny powód, by sobie po prostu darować. Nawet jeżeli sobie poradził, to zawsze mógł mu jednak pomóc, a sam brat znalazłby się tutaj odrobinę szybciej, prawda? W każdym razie, na pewno nie będzie się przesadnie w to wgłębiać, bo najważniejsze, że ten tutaj trafił. - Bore da. - Od razu się z Rosenem przywitał, a na ustach pojawił mu się ledwo zauważalny uśmiech. Oczywiście, że się cieszył z widoku Kornwalijczyka. Mógłby nawet odrobinę zbyt optymistycznie założyć, że to zapowiada naprawdę przyjemny dzień, nieważne, co by się takiego faktycznie działo. Widząc jednak, że brat coś tutaj ze sobą przytargał, chciał to od niego odruchowo zabrać, jednocześnie zapraszając gestem ręki do środka. - Mam nadzieję, że podróż minęła bez większych komplikacji. - Może powinien coś wspomnieć o tym zapachu spalenizny?
Kornwalia Oczywiście, że to pobudka idealna. Ale jednak wolałby takowej uniknąć, bo nawet jeśli w czasach swojego panowania król przemierzał wzdłuż i wszerz wiele terenów, to na te chwilę Rosen wolałby żeby Arthvawr pozostał na półwyspie, ewentualnie poleciał do Irlandii, bo to chyba jego stała trasa. A pobudka przez smoka również byłaby całkiem przyjemna, choć dla niektórych nieco stresująca w pierwszych sekundach po otworzeniu oczu. Tak, przyjazd zdecydowanie zapowiadał się miło. Pomimo lekkiej niewygody podczas drogi spowodowanej nieporęcznym bagażem (tak, kwiatkiem), to naprawdę czuł się dobrze i humor dopisywał. A widok brata z lekkim uśmiechem na twarzy sprawił, że mógł utwierdzić się w przekonaniu, że dzień, i pewnie nie tylko ten, będzie naprawdę dobry. - Tak, było całkiem w porządku. Było tylko małe opóźnienie, ale to nic takiego, w końcu dotarłem i nie jest to jakaś straszna godzina. - Skoro Walijczyk chciał pomóc, to nie ma problemu, podał mu mniejszą torbę, w której było coś nie coś dla Dewiego. Wszedł do środka i niemal od razu poczuł zapach spalenizny. Czyżby coś się stało? Spojrzał pytająco na brata. Przypalił coś? Wątpliwe, Walia bardzo rzadko psuł tak jedzenie... to w takim razie co by innego się wydarzyło? - Ten... ten zapach? Coś się stało? Coś poważnego? - bo dom plus ogień, to niedobre połączenie. Postawił trochę większą torbę na ziemi w oczekiwaniu na odpowiedź. Zmartwił się, choć spokój brata trzymał na wodzy też fantazję Kornwalijczyka, bo jakby naprawdę coś się stało, to Walijczyk pewnie byłby bardziej przejęty. Choć w jego przypadku to mogłoby być różnie, bo przecież ma smoka to i przyzwyczajony do różnych zdarzeń... Właśnie. Smok. - Dewi? - w końcu ruszył trochę głową i to w sumie przypadkiem.
Walia Nigdy nie zrozumie, jak pobudka przez smoka mogłaby być chociażby w małym stopniu stresująca. W jego odczuciu to wręcz niemożliwe, a zważając na to silne uczucie, jakim darzył te gady, nikogo nie powinno dziwić, że nie potrafił postawić się na miejscu takiego delikwenta. Cóż. Chciał ktoś tutaj podróżować z kwiatkiem, to nikt inny nic już na to nie poradzi i pozostało mu tylko wzięcie tej mniejszej torby, a następnie położenie jej pod ścianą w salonie. Zaraz się wyprostował i przeniósł swoje spojrzenie na brata, uważnie mu się przyglądając. - To tym bardziej się cieszę, w końcu różnie to bywa. – Skinął głową i właśnie wtedy Rosen postanowił zapytać o ten zapach. Walijczyk przez moment zapomniał o tym małym porannym incydencie, dlatego po krótkiej chwili machnął tylko na to ręką. Otworzył już usta, aby złożyć wyjaśnienia, ale właśnie wtedy obydwoje mogli zauważyć pojawienie się czerwonego smoka, prawie jak na kornijskie zawołanie. Ten najwyraźniej zainteresował się przybyszem, bo zaraz do niego podszedł. - Tak, mały wypadek, niechcący podpalił firanę. – Wyjaśnił spokojnie, jak gdyby nigdy nic, wodząc spojrzeniem za bardzo groźnym walijskim gadem, który postanowił skoczyć na ramię Kernowa. – Napijesz się czegoś? Zaś co do bycia przejętym, zapewne jakby dom mu się walił czy palił, nadal patrzyłby na to beznamiętnie. Oczywiście wewnątrz by się tym przejął, ale jak wiadomo, jego odczucia rzadko kiedy idą w parze z mimiką twarzy.
Kornwalia Kwiatek, to wyższe dobro, którym się podzieli z bratem. Musiał zatem go przywieźć, bo jak to tak! Ściągnął buty i poszedł za Walią, w sumie trochę zapomniał o reklamówce z kwiatkiem, a miał ją nadal w rękach. Jak się przyzwyczaił już do noszenia jej. Czekał chwile na odpowiedź odnoszącą się do zapachu, ale... ostatecznie pierwsze było machnięcie od niechcenia dłonią. Czyli nic poważnego się nie zdarzyło, aż zdecydowanie poczuł ulgę. Pojawił się po chwili Dewi, który przykuł też i kornijską uwagę. Jednak usłyszawszy coś więcej na temat niepokojącej woni, podniósł odruchowo wzrok na brata. - Rozumiem, to by wiele wyjaśniało. - Faktycznie, teraz zauważył brak firany - Dobrze, że nic więcej się nie stało i nie zajęło od niej. - bo różnie bywa, ale nie ma teraz co o tym myśleć. Nic się nie stało, bo firana to firana, nic wielkiego. A w dodatku ładna pogoda, to i więcej światła do pomieszczenia wpadało. Nie spodziewał się, że smok zechce na niego wskoczyć, zauważył tylko jak ten podchodził, więc sam Rosen się z miejsca nie ruszał. Właśnie miał znów odszukiwać gada wzrokiem, jak poczuł dodatkowy, nagły ciężar na ramieniu, a smok to nie wrończyk i waży zdecydowanie więcej, dlatego w pierwszym momencie lekko się przechylił. Złapał szybko równowagę i się cicho zaśmiał - Dydh da, Dewi. - Przywitał się z gadem, bo jeszcze tego nie zrobił, a to przecież drugi gospodarz domu. - Poproszę herbaty i... O właśnie. - Przypomniał sobie o kwiatku, więc spokojnym krokiem, uważając na smoka, ruszył do brata. Odwinął kwiatka z płatkami czerwonymi jak łuski walijskiej gadziny - Dla Ciebie, mam nadzieję, że dobrze się tu poczuje i ładnie będzie rosnąć. - I, że Ci się w ogóle podoba i nie skończy jak firanka. Dodał już w myśli i zerknął na gada lekko się uśmiechając.
Walia - To było tylko chwila nieuwagi, nic więcej. - Dopowiedział, by już całkiem uspokoić Kornwalię i żeby zbytnio o tym nie myślał. Jak ten zauważył, firana to tylko firana a i wcale nie ulubiona, której by Walii miałoby być żal. Jeżeli będzie trzeba, to kupi kolejną albo poszuka po szafkach, bo sam nie do końca wiedział, co ma pochowane w tym domu. Dewi wpatrywał się w Rosena, cicho mrucząc po gadziemu, ale w jak najbardziej pozytywnym geście i tak właśnie się chyba z nim przywitał. Nie mówiąc już o tym, że brat przez kolejne minuty będzie miał okazję odkryć uroki noszenia smoka, bo ten wbił lekko w kornijskie ramię swoje szpony, nie zamierzając spaść podczas tego przemieszczania. Brat zrozumie, dlaczego czasami Walię męczą dość silne bóle ramion, ale czego się nie robi dla smoków, prawda? - Z mlekiem? - Zapytał odruchowo i już miał iść do kuchni, gdy Kernow zwrócił na siebie jego uwagę, coś mu tutaj chcąc wręczyć. Zatrzymał się więc w pół kroku, by następnie skupić swoją uwagę na tym czerwonym kwiatku. Smok też był ciekawy tej rośliny, zaraz ją lekko szturchając swoim nosem, ale nie wyglądało na to, by zamierzał ją podpalać. - Nie trzeba było, ale dziękuję. Jest naprawdę ładny. - Od razu też przejął doniczkę od Kornijczyka, przyglądając się uważnie tym czerwonym płatkom. Uśmiechnął się również pod nosem. - I też mam taką nadzieję. Byłoby szkoda, gdyby miał paść, szczególnie, że go ciągnąłeś tutaj przez całą podróż. - Przez to poświęcenie ta roślinka na pewno będzie długo żyć!
Kornwalia Kolejnymi słowami został jeszcze bardziej uspokojony, bo... przecież chwila nieuwagi się każdemu może zdarzyć, grunt by umieć odpowiednio zareagować w takich sytuacjach. A kto jak jak kto, ale Walijczyk w oczach Rosena był osobą opanowaną i potrafiącą podjąć odpowiednie decyzje, więc po co się przejmować aż tak tą firaną. Zdarzyło się, to się zdarzyło. Ważne, że brat cały. Co do samego smoka... Kornijczyk zachowywał cały czas spokój, mimo że gad pomrukiwał, to nie brzmiało to jak ostrzeżenia czy warczenie psa, a poza tym przecież Arwyn jest obok. To tym bardziej nie ma prawa stać się nic złego. I tak, odkryje te uroki, ale jak na razie nie było wcale źle. Pewnie na dłuższą metę by bolało i było nieprzyjemnie, ale prawdopodobnie Dewi się prędzej sam znudzi i pójdzie, choć kto wie? W każdym razie, jak Walię aż tak bolą ramiona to powinien od czasu do czasu rozmasować, albo po prosić o to kogoś. - Oczywiście, że trzeba było. - uśmiechnął się lekko, przekazując doniczkę Walijczykowi. Czyli jednak się spodobał! Ucieszył się w myśli - Tak, ale w sumie, to silna roślina. Długo wytrzymuje bez podlewania, więc najlepiej nawadniać ją tak raz na tydzień lub dwa. Jak już będzie miała górną warstwę ziemi przesuszoną, plus najlepiej dać ją w słoneczne miejsce. - Takie tam, kilka luźnych rad co do opieki nad kwiatkiem. - A... A co do herbaty, to tak, może być z mlekiem. - Przypomniał sobie, że nie odpowiedział. Odruchowo też, uwolniona od kwiatka, ręka powędrowała do góry, by pogłaskać smoka po szyi tak jak wrończyka. Tylko zagalopował się i zapomniał, że to nie Arthvawr, a Dewi.
Walia
Imię i nazwisko : Arwyn Kirkland (Gwynedd) Liczba postów : 68 Join date : 14/01/2016
Na pewno można go nazwać osobą opanowaną, ale czy zawsze podejmuje w takich sytuacjach trafne decyzje, to już ciężko określić. Ba, zapewne sam by nie potrafił na to pytanie odpowiedzieć albo bliżej byłby stwierdzenia, że raczej nie ma do tego większego szczęścia. Tego typu warczenie nie wskazywało na żadne krwiożercze gadzie chęci, bo gdyby tak było, Walijczyk na pewno by zareagował. Poza tym, Dewi nie miał nic do Rosena i prawdopodobieństwo, że specjalnie zrobiłby mu krzywdę jest wyjątkowo małe. Znudzenie za to brzmiało jak najbardziej możliwie, ale to jeszcze nie ten moment. Na razie Kornijczyk jest czymś "nowym" w domu. Odnosząc się natomiast do rozmasowywania ramion, owszem, to czasami by się przydało, ale nigdy nie miał nikogo wtedy pod ręką. Takie to życie. - Skoro tak mówisz, ale pewnie odrobinę ci przeszkadzało w podróży. - A jak była już wcześniej mowa, wolał mu nie dostarczać problemów, nawet jeżeli ten sam postanowił coś mu przywieść. Ponownie przyjrzał się kwiatkowi, słuchając co brat ma o nim do powiedzenia. - Rozumiem, będą o niego dbać. - Trzymając doniczkę, zwyczajnie w świecie zawędrował w końcu do tej kuchni, by zaraz odłożyć roślinkę na parapet. Tu powinno być dobrze a i to chyba najbardziej słoneczne miejsce w domu. Następnie wstawił wodę i sięgnął po filiżanki, wysypując do nich odpowiednie ilości herbaty. Smok na pewno pozwolił się tak pogłaskać, ale ten niech lepiej mu nie mówi, że pomylił go w wrończykiem! Prawdopodobnie gadowi wcale by się to nie spodobało a już teraz przyglądał mu się tymi mądrymi ślepiami.
Kornwalia
Imię i nazwisko : Rosen Kirkland (Penkelt) Liczba postów : 38 Join date : 16/01/2016
Temat: Re: Caerdydd/Cardiff Pią Maj 06, 2016 8:37 pm
Szczęście szczęściem, ale jeśli decyzje są podyktowane doświadczeniem i tym co się czuje, to przecież są trafne - przynajmniej w mniemaniu Rosena. Na uwagę brata, o przeszkadzającym w podróży kwiatku, chciał od razu odpowiedzieć, ale lekko się zawiesił gdy akurat nabrał powietrza. Arwyn miał trochę racji, ale Kornijczyk jakoś nie mógł się powstrzymać by czegoś mu nie przywieźć. Swoją drogą, że wypada, ale miał też ochotę sprawić bratu prezent. Zwyczajnie lubił widzieć te jego drobne zmiany w mimice - delikatny uśmiech czy ogólne zadowolenie malujące się w oczach. - Może odrobinę. - odezwał się w końcu po tej nieoczekiwanej przez samego siebie pauzie - Ale bardzo warto było i nie ma co się rozwodzić nad tym czy przeszkadzało czy nie. - lekko się uśmiechnął, a brat akurat poszedł. Odprowadził go wzrokiem, delikatnie miziając smoka. Zagalopował się, ale ucieszył, że Dewi nie ma nic do bycia głaskanym. Odwrócił lekko głowę by móc lepiej na niego spojrzeć. - Urosłeś jeszcze czy mi się wydaje, hm? - Spytał łagodnie, włączył się tryb mówienia do zwierząt i innych stworzeń. - Już trochę zapomniałem jak delikatny jesteś w dotyku... - Mimowolnie nadal lekko się uśmiecha. - Chodź, pomożemy trochę Arwynowi. - Po tych słowach powoli, uważając na smoka, ruszył do kuchni przez co przestał na razie go głaskać. - Pomóc Ci w czymś?
Walia
Imię i nazwisko : Arwyn Kirkland (Gwynedd) Liczba postów : 68 Join date : 14/01/2016
Temat: Re: Caerdydd/Cardiff Wto Sie 09, 2016 9:50 pm
Gdy brat sam w końcu to przyznał, posłał mu jeszcze wymowne spojrzenie, ale właśnie, nie było sensu ciągnąć tego tematu. Ten chciał sprawić mu prezent i tyle, pozostaje to docenić i na pewno nie narzekać Rosenowi nad uchem. Natomiast smok, zadowolony z głaskania, zmrużył swoje ślepia i na to pytanie, przechylił lekko łeb, jakby próbując mu w jakiś sposób udzielić odpowiedzi. Raczej nie było możliwości, żeby faktycznie jeszcze urósł, zważając na to, że swoje lata już ma i sam Arwyn od razu by to wyłapał. Niestety nie było go w pobliżu, by wyjaśnić tę kwestię Kornijczykowi, więc bratu pozostaną dalsze domysły, podczas gdy Dewi po prostu szturchnął go z wyczuciem pyskiem w rękę. Za to na ostatnie pytanie skinął twierdząco smoczym łbem, najwyraźniej grzecznie czekając, aż zawędrują do kuchni. — Hm? Nie, nie trzeba, herbaty już są prawie gotowe. W lodówce mam też ciasto, więc jeżeli masz ochotę, możemy je zjeść w salonie. – Bo po co mają siedzieć w kuchni, jak tam będzie o wiele to wygodniej. Będą też mogli na spokojnie omówić dalsze plany na dzisiejszy dzień.
Kornwalia
Imię i nazwisko : Rosen Kirkland (Penkelt) Liczba postów : 38 Join date : 16/01/2016
Temat: Re: Caerdydd/Cardiff Czw Sie 11, 2016 9:43 am
Wychwycił tą niemą odpowiedź przez przechylenie głowy i szkoda, że akurat nie było Walijczyka, bo faktycznie by sprostował trochę niektóre domysły młodszego brata. Może i smok sam był zdziwiony pytaniem, ale w oczach Rosena trochę się zmienił, ale nie wiedział co zmieniło się konkretnie, dlatego pierwsze co wziął pod uwagę to wielkość. Kochane były też jego kiwnięcia głową czy to lekkie trącanie pyskiem. Skinął głową na odpowiedź brata, mógł od razu za nim pójść i mu zwyczajnie pomóc. No, ale pogadał w tym czasie trochę ze smokiem. - Chętnie. Hm... To chociaż pomogę w zaniesieniu. - Pomiział znów smoka. Powoli zaczynał odczuwać tą znaczą różnicę ciężkości między wrończykiem, a takim gadem. Dlatego zajął się na nowo głaskaniem delikatnej i ciepłej skóry. To sprawiało, że trochę zapominał o powoli coraz bardziej zmęczonych i tym samym lekko obolałych ramionach. - A właśnie... Wydaje mi się, że Dewi trochę się zmienił. Faktycznie tak jest czy mi się zdaje?
Walia
Imię i nazwisko : Arwyn Kirkland (Gwynedd) Liczba postów : 68 Join date : 14/01/2016
Temat: Re: Caerdydd/Cardiff Czw Sie 18, 2016 12:14 am
Właśnie z tego powodu smoki są kochane i Walia nadal będzie to powtarzać aż do znudzenia. A nawet jeszcze dłużej. Plus, gadanie z Dewim na pewno było o wiele to ciekawsze, niż pomaganie w przyrządzaniu herbatek! Brat nie powinien mieć w ogóle z tego powodu wyrzutów sumienia. – Skoro tak, to możesz je wyciągnąć i faktycznie zanieść. – Już nie będzie go odganiać od pomocy, bo znając Rosena, ten by się uparł i zrobił po swojemu. Taki to już chyba kornijski urok, a Arwynowi za bardzo nie chciało się go przekonywać, że skoro jest gościem, powinien po prostu na wszystko czekać. – I jeżeli Dewi będzie ci ciążyć, możesz mu spokojnie powiedzieć, by już zszedł. – Dodał po chwili, jakby wyczuwając, że braterskie ramiona miały powoli dość smoczego ciężaru. Słuchając następnego pytania, chwycił powoli za filiżanki z herbatą i zamierzał je przetransportować do salonu. Zanim to jednak nastąpiło, zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się nad słowami brata. Jednocześnie też spojrzał na gadzinę, która zaczęła się domagać dalszego głaskania, no bo nie ma przerwy! – Hm? Zmienił? Nie, nie wydaje mi się. Jest już taki sam od wielu wieków i raczej nagle nie urośnie. – Aczkolwiek to była ciekawa wizja! – Chyba, że nagle zadziałałaby magia...
Kornwalia
Imię i nazwisko : Rosen Kirkland (Penkelt) Liczba postów : 38 Join date : 16/01/2016
Temat: Re: Caerdydd/Cardiff Czw Sie 25, 2016 11:19 am
Bo smoki są kochane, nawet bardzo kochane. Tylko zbyt szybko oceniane. Przecież rząd ostrych zębów, wielkość, przenikliwe spojrzenie i bycie drapieżnikiem, to nie wszystko i nie przesądza o wszystkim z góry. I owszem, zrobiłby najprawdopodobniej po swojemu, możliwe, że kombinując też trochę przy tym. Nie musiał jednak tego robić, bo brat zgodził się by Rosen też coś zrobił. Kiwnął głową w odpowiedzi i trzymając dłoń na smoczej szyi, którą delikatnie miział, ruszył do lodówki i wyjął wspomniane wcześniej ciasto. - Jasne. Ale tak źle jeszcze nie jest. - Odparł w miarę pewnie, choć brat doskonale wyczuł sytuację. - Do tego przyjemnie grzeje. - Dodał i uśmiechnął się lekko na to smocze domaganie się czułości. Taki niedomiziany, no niemożliwe. Aż zaczął go znów bardziej głaskać, ale teraz pod brodą. Drugą ręką zaś sprawnie poradził sobie z wyjęciem talerzyków. - Na pewno? - Spojrzał na Walię pytająco i wysłuchał go uważnie. - No, to może mi się tylko wydaje. Choć mam wrażenie, że jest trochę inny, ale to może przez to, że rzadko go widuję. - Teraz się zaczął zastanawiać, przy tym na chwilę przestając głaskać smoka, by ukroić dwa kawałki ciasta i resztę jaka została ponownie schować.